Kolejne 9 dni ekspedycji, kilka tysięcy kilometrów do przodu i kilkanaście kolejnych stopni poniżej zera. Ciągle do nas napływają nowe porcje informacji od Agaty i Witka.
Gorsze dni przeplatają się naszym podróżnikom z lepszymi. 26 listopada kończy się na pokonaniu 325 km w sześciu samochodach. Jest ciekawie, zapewniają nas w sms’ach, po drodze wrażeń dostarczają różne typy kierowców:
„Młody chłopak podjechał Zafirą rodziców - jak sie później okazało prosto z taśmy w Gliwicach - i zamiast trzymać sie głównej trasy do umówionego miejsca, zaserwował nam nieoczekiwany off-road. Nawet milicjanci z DPS-u byli zdziwieni, kiedy wyszli ze swojej budki w lesie, żeby wskazać nam drogę odwrotu. Młody musi się poduczyć topografii okolicy! Po chwili zajeżdża następny chłopak i małym transportowym Iveco mkniemy byle dalej. Wysiadamy tam, gdzie prócz nas, brak czegokolwiek… Kolejnym dobroczyńcą jest Azerbejdżanin, dyrektor kompani naftowej, który mimo czterech żon, cały czas spogląda Agacie głęboko w oczy.”
Dzień później nasza ekspedycja nabiera prędkości. Dostajemy entuzjastycznego sms’a:
„90 km za miastem - pisk opon. Stanęła przed nami czarna Toyota Exive, zza ciemnej szyby ukazała się nam twarz Grigorija - Ja jadę w Ałtaj. - My do Omska, ale Novosybirsk też.... - Wsiadajcie, to po drodze. Muzyka na full, ciemne szyby i średnia 130 km/h, dwa przystanki na tankowanie. Przez 19 godzin zjedliśmy orzeszki, ale głodówka warta była dostosowania się do filozofii Grigorija - byle do przodu - "do Ałtajskiej diewuszki:):).”
Tym sposobem, 27 listopada - po dziesięciu dniach ekspedycji – nasza załoga ujrzała Nowosybirsk. Tam mogli trochę odpocząć, zintegrować się z gospodarzami i rozejrzeć po mieście, żeby później, z nowym zapasem sił, ruszyć dalej. Coraz bardziej martwi nas jednak minusowa temperatura i niepokojące sms’y:
„Wszystko potwornie boli od mrozu. Myślimy nad pociągiem. W tej temperaturze ciężko o spokój i opanowanie. Po 25 minutach na 25 stopniowym mrozie 25 lat życia stanęło mi przed oczami…”